poniedziałek, 30 czerwca 2014

Rozdział 4

W końcu przyszedł ranek. Otworzyłam oczy i rozejrzałam się dookoła. Nie byłam u siebie w domu. To mieszkanie Jun'a...
Co ja tu robię?
Przeniosłam się z pozycji leżącej do siedzącej. Tuż pod kanapą leżał Jun, wyglądało na to, że spał. Spojrzałam na zegarek. Dwadzieścia po szóstej. Nie chcąc budzić chłopaka, wyszłam cichutko na palcach z jego mieszkania.
Będąc u siebie, poczułam że jestem głodna. Zajrzałam do lodówki. Było całkiem pusto. Ogarnęłam się i wyszłam z domu, by pojechać do miasta po zakupy.
Metro nie było w sumie tak zapchane. Myślałam, że będzie gorzej.
Wyszłam ze stacji metra. Pomyślałam, że zrobię zakupy i zaproszę Jun'a na obiad. W końcu wczoraj mi pomógł. Tak właściwie to nie mogłam przestać o nim myśleć. Był na swój sposób uroczy. No i rzecz jasna troskliwy. Czasami może nawet zbyt.
Potem przypomniała mi się sytuacja z moim bratem. Mam nadzieję, że nie będzie mnie już nachodził, nie chcę mieć z nim, ani resztą rodziny nic wspólnego. Naprawdę się wtedy przestraszyłam...
Doszłam do przejścia dla pieszych. Poczekałam cierpliwie, a ze mną jeszcze niewielka gromadka ludzi. W końcu zapaliło się zielone światło i już miałam iść, kiedy ktoś nagle gwałtownie złapał mnie za rękę i odciągnął do tyłu. Odwróciłam się i zobaczyłam Jun'a:
-Co ty znowu wyprawiasz?
Ten nie puszczając mojej ręki odpowiedział:
-Ratuję ci życie. Zaraz sama zobaczysz, co się stanie.
Wskazał na przejście dla pieszych. Jednak nic się nie działo. Poczułam jak moja irytacja wzrasta:
-Słuchaj, naprawdę jestem ci wdzięczna za wczoraj i w ogóle, ale daj mi już spokój.
Ten popatrzył na mnie i nawet nie wydusił z siebie słowa. W końcu odwrócił głowę i puścił moją rękę. Ja westchnęłam tylko i odeszłam w kierunku innego przejścia. Zobaczyłam, że właśnie zapala się zielone, więc pobiegłam szybko. Byłam już na środku pasów i wtem ktoś mnie popchnął do przodu. Usłyszałam pisk kół. Odwróciłam się szybko i zobaczyłam chłopaka leżącego przed jakimś samochodem. Miał zamknięte oczy. Podeszłam bliżej. O matko...
To był Jun. Nieprzytomny.
Przez moment stałam tak i byłam w szoku, jednak potem szybko wyciągnęłam komórkę i zadzwoniłam po pogotowie. Ciągle nie docierało do mnie to, co się stało. Jeszcze przed chwilą z nim rozmawiałam (no, może bardziej dyskutowałam). Sprawca wypadku wyszedł z auta i sprawdził puls Jun'a. Zamarłam kiedy zobaczyłam, że winowajca nagle zaczyna go reanimować. Poczułam się jak ostatnia idiotka. Byłam w stanie tylko tam stać z otwartą buzią...
Karetka przyjechała po siedmiu minutach. Ratownicy natychmiast przełożyli chłopaka na nosze i wsadzili do pojazdu. I odjechali. A ja nadal stałam jak jakaś kretynka. W końcu nie wytrzymałam. Rozpłakałam się jak małe dziecko, chociaż w sumie trudno było to nazwać płaczem. Bardziej przypominało to wycie. Osunęłam się na kolana i schowałam twarz w dłoniach.
-Czy on był dla ciebie kimś ważnym?
Podniosłam głowę. Stała przede mną niezbyt wysoka kobieta, była najprawdopodobniej po czterdziestce. Uśmiechała się do mnie łagodnie. Jako że nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć, to rozpłakałam się jeszcze bardziej.
-Hmmm, wnioskuję, że jednak coś dla ciebie znaczył. No nic, wstawaj. Zawiozę cię do szpitala.
Kobieta podała mi rękę i pomogła wstać. Nadal nic do mnie nie docierało.

Dojechałyśmy do sporego, białego budynku. Podziękowałam za podwózkę i popędziłam do izby przyjęć:
-Yamato Jun, poszkodowany w wypadku samochodowym, gdzie go znajdę?
Dziewczyna, która siedziała na izbie popatrzyła na mnie jak na wariatkę. W końcu jednak zapytała:
-Jest pani kimś z rodziny?
-Nie...
-W takim razie nie powinnam udzielać pani żadnych informacji na temat pacjenta-powiedziała sucho.
Zrezygnowana usiadłam na jednym ze szpitalnych krzeseł. Wtedy do izby weszła kobieta, którą poznałam wcześniej. Podeszła do mnie:
-Dlaczego tu siedzisz?
-Nie mogę się z nim zobaczyć, nie jestem spokrewniona...
Wtedy do kobiety podbiegł jakiś lekarz:
-O, doktor Hanabusa! To pilne!-wykrzyknął w jej stronę.
-O co chodzi?
-Przed chwilą przywieźli chłopaka, ofiara wypadku samochodowego. Yamato Jun, dwadzieścia dwa lata, znaleźliśmy dowód tożsamości w jego kurtce. Żyje, ale nadal jest nieprzytomny. Musisz zostać lekarzem prowadzącym.
Doktor Hanabusa westchnęła i zwróciła się do mnie:
-Czy to o niego chodzi?
Pokiwałam twierdząco głową. Byłam roztrzęsiona. Kobieta poleciła mężczyźnie, aby wrócił do pacjenta. Potem powiedziała:
-Słuchaj skarbie, może jedź do domu. Zostaw mi tylko swój numer telefonu, a zadzwonię do ciebie jak coś się zmieni.
Spuściłam głowę:
-Ja...wolałabym zostać. To przeze mnie ten cały wypadek i...-znowu zaczęłam szlochać.
Doktor Hanabusa poklepała mnie po ramieniu i powiedziała, żebym robiła co chcę. Potem pobiegła szybko w stronę OIOM-u.

Była już dziewiętnasta. Nadal tkwiłam na izbie przyjęć. Popijałam gorącą czekoladę, którą kupiłam w automacie (strasznie mdła, swoją drogą). Robiłam się powoli zmęczona. Bardzo martwiłam się o Jun'a. Bałam się, że nie wyjdzie z tego cało. A to wszystko byłoby z mojej winy...
Wtem podbiegła do mnie doktor Hanabusa:
-Mam dobre wieści!
Na te słowa natychmiast wstałam i oczekiwałam, co powie kobieta:
-Yamato się obudził!
Westchnęłam z ulgą. Naprawdę się cieszyłam. Wtedy przyszedł mi do głowy pewien pomysł:
-Czy...czy ja mogę się z nim zobaczyć?
Doktor Hanabusa westchnęła:
-No nie wiem...ordynator mnie zabije...A tam! Chodź!
Kobieta objęła mnie opiekuńczo ramieniem i zaprowadziła do sali, gdzie leżał Jun. Był tam sam. Wyglądał...niezbyt dobrze. Był osłabiony, blady, gdzieniegdzie poobijany. Jednak na mój widok uśmiechnął się. Słabo, ale uśmiechnął się...
Usiadłam na krześle przy jego łóżku:
-Jesteś idiotą-powiedziałam.
-Ładnie tak wyzywać chorego?-odrzekł chłopak. Miał taki wyczerpany głos...
-Dlaczego to zrobiłeś?-zapytałam kręcąc głową.
Jun westchnął ciężko:
-Bo mi na tobie zależy.
Nie wiedziałam co powiedzieć, za to czułam, jak rumieniec pokrywa moją twarz. Jun zachichotał, co przyszło mu z lekką trudnością.
-Czuję się jak ostatnia kretynka...Gdyby nie ja, teraz spokojnie siedziałbyś w domu-byłam zbulwersowana.
Wtedy Yamato chwycił moją dłoń i delikatnie ją uścisnął. Spojrzałam na niego zdziwiona. Uśmiechał się, a na jego bladej twarzy pojawił się mały rumieniec. Chłopak spojrzał mi w oczy:
-Lubię cię, Rei.
Zaraz zaraz. Jun wyznaje mi swoją sympatię, leżąc w szpitalu. W sumie to niewiadomo, czy mówił to w pełni świadomie, w końcu mógł być pod działaniem silnych leków. Siedziałam z otwartą buzią i unikałam kontaktu wzrokowego. Chłopak próbował usiąść, ale wtedy syknął z bólu.
-Wszystko w porządku?
Ten pokiwał twierdząco głową, nadal się trochę krzywiąc.
-Może lepiej odpocznij-zwróciłam się do niego i już wstawałam, jednak on nie puszczał mojej dłoni:
-Przyjdź jutro, proszę.
Powiedziałam, że przyjdę. Musiałam jakoś się zrehabilotować. Zresztą widziałam, że sprawiło mu to radość.

Kiedy wyszłam ze szpitala, nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. Cieszyłam się jak małe dziecko. Czyżbym też lubiła Jun'a?

2 komentarze: