poniedziałek, 30 czerwca 2014

Rozdział 4

W końcu przyszedł ranek. Otworzyłam oczy i rozejrzałam się dookoła. Nie byłam u siebie w domu. To mieszkanie Jun'a...
Co ja tu robię?
Przeniosłam się z pozycji leżącej do siedzącej. Tuż pod kanapą leżał Jun, wyglądało na to, że spał. Spojrzałam na zegarek. Dwadzieścia po szóstej. Nie chcąc budzić chłopaka, wyszłam cichutko na palcach z jego mieszkania.
Będąc u siebie, poczułam że jestem głodna. Zajrzałam do lodówki. Było całkiem pusto. Ogarnęłam się i wyszłam z domu, by pojechać do miasta po zakupy.
Metro nie było w sumie tak zapchane. Myślałam, że będzie gorzej.
Wyszłam ze stacji metra. Pomyślałam, że zrobię zakupy i zaproszę Jun'a na obiad. W końcu wczoraj mi pomógł. Tak właściwie to nie mogłam przestać o nim myśleć. Był na swój sposób uroczy. No i rzecz jasna troskliwy. Czasami może nawet zbyt.
Potem przypomniała mi się sytuacja z moim bratem. Mam nadzieję, że nie będzie mnie już nachodził, nie chcę mieć z nim, ani resztą rodziny nic wspólnego. Naprawdę się wtedy przestraszyłam...
Doszłam do przejścia dla pieszych. Poczekałam cierpliwie, a ze mną jeszcze niewielka gromadka ludzi. W końcu zapaliło się zielone światło i już miałam iść, kiedy ktoś nagle gwałtownie złapał mnie za rękę i odciągnął do tyłu. Odwróciłam się i zobaczyłam Jun'a:
-Co ty znowu wyprawiasz?
Ten nie puszczając mojej ręki odpowiedział:
-Ratuję ci życie. Zaraz sama zobaczysz, co się stanie.
Wskazał na przejście dla pieszych. Jednak nic się nie działo. Poczułam jak moja irytacja wzrasta:
-Słuchaj, naprawdę jestem ci wdzięczna za wczoraj i w ogóle, ale daj mi już spokój.
Ten popatrzył na mnie i nawet nie wydusił z siebie słowa. W końcu odwrócił głowę i puścił moją rękę. Ja westchnęłam tylko i odeszłam w kierunku innego przejścia. Zobaczyłam, że właśnie zapala się zielone, więc pobiegłam szybko. Byłam już na środku pasów i wtem ktoś mnie popchnął do przodu. Usłyszałam pisk kół. Odwróciłam się szybko i zobaczyłam chłopaka leżącego przed jakimś samochodem. Miał zamknięte oczy. Podeszłam bliżej. O matko...
To był Jun. Nieprzytomny.
Przez moment stałam tak i byłam w szoku, jednak potem szybko wyciągnęłam komórkę i zadzwoniłam po pogotowie. Ciągle nie docierało do mnie to, co się stało. Jeszcze przed chwilą z nim rozmawiałam (no, może bardziej dyskutowałam). Sprawca wypadku wyszedł z auta i sprawdził puls Jun'a. Zamarłam kiedy zobaczyłam, że winowajca nagle zaczyna go reanimować. Poczułam się jak ostatnia idiotka. Byłam w stanie tylko tam stać z otwartą buzią...
Karetka przyjechała po siedmiu minutach. Ratownicy natychmiast przełożyli chłopaka na nosze i wsadzili do pojazdu. I odjechali. A ja nadal stałam jak jakaś kretynka. W końcu nie wytrzymałam. Rozpłakałam się jak małe dziecko, chociaż w sumie trudno było to nazwać płaczem. Bardziej przypominało to wycie. Osunęłam się na kolana i schowałam twarz w dłoniach.
-Czy on był dla ciebie kimś ważnym?
Podniosłam głowę. Stała przede mną niezbyt wysoka kobieta, była najprawdopodobniej po czterdziestce. Uśmiechała się do mnie łagodnie. Jako że nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć, to rozpłakałam się jeszcze bardziej.
-Hmmm, wnioskuję, że jednak coś dla ciebie znaczył. No nic, wstawaj. Zawiozę cię do szpitala.
Kobieta podała mi rękę i pomogła wstać. Nadal nic do mnie nie docierało.

Dojechałyśmy do sporego, białego budynku. Podziękowałam za podwózkę i popędziłam do izby przyjęć:
-Yamato Jun, poszkodowany w wypadku samochodowym, gdzie go znajdę?
Dziewczyna, która siedziała na izbie popatrzyła na mnie jak na wariatkę. W końcu jednak zapytała:
-Jest pani kimś z rodziny?
-Nie...
-W takim razie nie powinnam udzielać pani żadnych informacji na temat pacjenta-powiedziała sucho.
Zrezygnowana usiadłam na jednym ze szpitalnych krzeseł. Wtedy do izby weszła kobieta, którą poznałam wcześniej. Podeszła do mnie:
-Dlaczego tu siedzisz?
-Nie mogę się z nim zobaczyć, nie jestem spokrewniona...
Wtedy do kobiety podbiegł jakiś lekarz:
-O, doktor Hanabusa! To pilne!-wykrzyknął w jej stronę.
-O co chodzi?
-Przed chwilą przywieźli chłopaka, ofiara wypadku samochodowego. Yamato Jun, dwadzieścia dwa lata, znaleźliśmy dowód tożsamości w jego kurtce. Żyje, ale nadal jest nieprzytomny. Musisz zostać lekarzem prowadzącym.
Doktor Hanabusa westchnęła i zwróciła się do mnie:
-Czy to o niego chodzi?
Pokiwałam twierdząco głową. Byłam roztrzęsiona. Kobieta poleciła mężczyźnie, aby wrócił do pacjenta. Potem powiedziała:
-Słuchaj skarbie, może jedź do domu. Zostaw mi tylko swój numer telefonu, a zadzwonię do ciebie jak coś się zmieni.
Spuściłam głowę:
-Ja...wolałabym zostać. To przeze mnie ten cały wypadek i...-znowu zaczęłam szlochać.
Doktor Hanabusa poklepała mnie po ramieniu i powiedziała, żebym robiła co chcę. Potem pobiegła szybko w stronę OIOM-u.

Była już dziewiętnasta. Nadal tkwiłam na izbie przyjęć. Popijałam gorącą czekoladę, którą kupiłam w automacie (strasznie mdła, swoją drogą). Robiłam się powoli zmęczona. Bardzo martwiłam się o Jun'a. Bałam się, że nie wyjdzie z tego cało. A to wszystko byłoby z mojej winy...
Wtem podbiegła do mnie doktor Hanabusa:
-Mam dobre wieści!
Na te słowa natychmiast wstałam i oczekiwałam, co powie kobieta:
-Yamato się obudził!
Westchnęłam z ulgą. Naprawdę się cieszyłam. Wtedy przyszedł mi do głowy pewien pomysł:
-Czy...czy ja mogę się z nim zobaczyć?
Doktor Hanabusa westchnęła:
-No nie wiem...ordynator mnie zabije...A tam! Chodź!
Kobieta objęła mnie opiekuńczo ramieniem i zaprowadziła do sali, gdzie leżał Jun. Był tam sam. Wyglądał...niezbyt dobrze. Był osłabiony, blady, gdzieniegdzie poobijany. Jednak na mój widok uśmiechnął się. Słabo, ale uśmiechnął się...
Usiadłam na krześle przy jego łóżku:
-Jesteś idiotą-powiedziałam.
-Ładnie tak wyzywać chorego?-odrzekł chłopak. Miał taki wyczerpany głos...
-Dlaczego to zrobiłeś?-zapytałam kręcąc głową.
Jun westchnął ciężko:
-Bo mi na tobie zależy.
Nie wiedziałam co powiedzieć, za to czułam, jak rumieniec pokrywa moją twarz. Jun zachichotał, co przyszło mu z lekką trudnością.
-Czuję się jak ostatnia kretynka...Gdyby nie ja, teraz spokojnie siedziałbyś w domu-byłam zbulwersowana.
Wtedy Yamato chwycił moją dłoń i delikatnie ją uścisnął. Spojrzałam na niego zdziwiona. Uśmiechał się, a na jego bladej twarzy pojawił się mały rumieniec. Chłopak spojrzał mi w oczy:
-Lubię cię, Rei.
Zaraz zaraz. Jun wyznaje mi swoją sympatię, leżąc w szpitalu. W sumie to niewiadomo, czy mówił to w pełni świadomie, w końcu mógł być pod działaniem silnych leków. Siedziałam z otwartą buzią i unikałam kontaktu wzrokowego. Chłopak próbował usiąść, ale wtedy syknął z bólu.
-Wszystko w porządku?
Ten pokiwał twierdząco głową, nadal się trochę krzywiąc.
-Może lepiej odpocznij-zwróciłam się do niego i już wstawałam, jednak on nie puszczał mojej dłoni:
-Przyjdź jutro, proszę.
Powiedziałam, że przyjdę. Musiałam jakoś się zrehabilotować. Zresztą widziałam, że sprawiło mu to radość.

Kiedy wyszłam ze szpitala, nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. Cieszyłam się jak małe dziecko. Czyżbym też lubiła Jun'a?

piątek, 20 czerwca 2014

Rozdział 3

~z góry przepraszam za beznadzieję, którą zaraz przeczytacie~

Wakacje. Siedziałam w ogrodzie. Dookoła rosły wiśnie. Lubiłam na nie patrzeć. To było chyba moją jedyną rozrywką w tej małej wiosce.
Niedawno umarł mój dziadek. Przeżyłam to chyba najbardziej w całej rodzinie. Byłam z nim bardzo związana. 
Potem okazało się, że zapisał mi dużą sumę pieniędzy w spadku. Wywołało to niemały spór wśród mojej rodziny. Stałam się kłopotem. Wszyscy myśleli tylko, jak zagarnąć kasę, którą odziedziczyłam. Nikt się ze mną nie liczył.
Minęły ze dwie wiosny. Skończyłam dwadzieścia lat i miałam już tego dość. Wszyscy, których uważałam za moich bliskich, stali się bezuczuciowymi materialistami. Nie pytając nikogo wynajęłam mieszkanie w Tokio. Tak, wykorzystałam do tego pieniądze od dziadka. 
I wyjechałam bez słowa. Miałam wszystkich gdzieś, tak samo jak oni mnie.
~~~~~~
Dopiero skapnęłam się, że płakałam. Siedziałam na tarasie wpatrując się w drzewo wiśniowe. Pewnie przez nie wszystko mi się przypomniało. Upiłam łyk zielonej herbaty. Wtedy usłyszałam pukanie do drzwi. Wstałam, otarłam łzy i udałam się do przedpokoju. Moim gościem był Jun:
-Wyglądasz jak siedem nieszczęść. Płakałaś-stwierdził (bo typowy Jun nie mógł przywitać się, jak na normalnego i kulturalnego człowieka przystało).
Chłopak wszedł śmiało do mojego mieszkania. Udaliśmy się do salonu:
-Chcesz coś do picia?-zapytałam nie mogąc się powstrzymać od pociągnięcia nosem.
Jun pokręcił przecząco głową i usiadł na kanapie. Usiadłam na fotelu na przeciwko niego:
-Naprawdę wyglądam aż tak źle?-spytałam, zmuszając się do słabego uśmiechu.
Gość zupełnie zignorował moje pytanie:
-Co się stało?-zapytał zmartwiony.
Nie chciałam o tym mówić. Znałam go niecały miesiąc. Tak, wychodzi na to, że w Tokio przesiedziałam już jedną dwunastą całego roku.
-Przepraszam, myślę że...
-Powiedz mi, proszę-przerwał.
Spojrzałam na niego. Naprawdę się martwił. Ale dlaczego? Czyżby miało się coś stać? On był jedyną osobą, która mogłaby to wiedzieć. Westchnęłam:
-Wspomnienia z przeszłości. Nic strasznego. Nie ma czym się martwić-zapewniałam go.
Ten popatrzył mi w oczy i powiedział:
-A jeśli powiem ci coś o mnie? Bo nadal nie wiesz o mnie dużo. Wiesz tyle, że jestem Yamato Jun i mam dziwną zdolność przewidywania cudzej przyszłości.
W sumie przekonał mnie. Zgodziłam się, chciałam dowiedzieć się o nim więcej. Chłopak wziął głęboki wdech i zaczął opowiadać:
-A więc nazywam się Yamato Jun, co już wiesz. Przeżyłem dwadzieścia dwie wiosny. Mieszkam w Tokio od zawsze. Nie wiem, skąd wzięły się moje umiejętności. Moją pierwszą wizją była śmierć ojca. Niestety, sprawdziła się. Było to w drugiej klasie szkoły średniej. Kiedy powiedziałem o tym matce, wzięła mnie za wariata. Podobnie jak reszta rodziny. Byłem wyrzutkiem. Ale potem pracowałem, zarobiłem trochę kasy i wyprowadziłem się od nich. W ten oto sposób znalazłem się tutaj.
Byłam w szoku. Nie miał łatwo, a mówił o tym wszystkim z taką łatwością. Trochę go za to podziwiałam
-Teraz twoja kolej. Powiedz mi, co było przyczyną twoich łez?
Nie wiedziałam, czy mam zmyślać czy nie. Mimo, że doceniałam wylewność Jun'a, nadal nie chciałam poruszać tematu związanego z moją przeszłością, o której wolałam zapomnieć:
-A jeśli powiem ci, że wolę zapomnieć o tym, co wywołało mój płacz, ale za to zaprosiłabym cię na spacer, to co byś powiedział?
Jun uśmiechnął się:
-Powiedziałbym, że zapraszasz mnie na randkę.
A przez moment było całkiem normalnie...
***
Spacerowaliśmy po parku, który znajdował się nieopodal naszej kamiennicy. Jakoś udało mi się go przekonać, że to tylko sąsiedzki spacer. Przysiedliśmy na jednej z ławek:
-Shimada, a w ogóle to ja też mało o tobie wiem.-zagadał mnie Jun.
-Mam ci opowiedzieć o sobie?-zasugerowałam.-Naprawdę nie ma we mnie nic ciekawego.
-No to ja chcę się przekonać, czy aby na pewno.
Westchnęłam, ale zgodziłam się.
Jun dowiedział się, że mam dwadzieścia lat i pochodzę z wioski, której nazwy pewnie nawet na mapie nie ma, w szkole zawsze byłam prymuską, uwielbiałam gapić się na wiśnie. No i że moja rodzinka poza dziadkiem oczywiście, słabo sprawowała się w roli rodziny. Jednak nie mówiłam tego z takim opanowaniem jak Jun. Denerwowałam się. Jun widząc to, powiedział:
-Dooobra, tyle mi wystarczy. A, powiedz mi jeszcze: masz chłopaka?
Przewróciłam oczami:
-Ja nie wiem co ty chcesz osiągnąć tymi pytaniami...
-Nie, to nie tak jak myślisz. Po prostu miałem wizję, i to nawet przed chwilą. Dzisiaj wieczorem będzie się do ciebie dobijał jakiś facet. Będzie coś gadał o jakimś spadku...
Poczułam, że robi mi się słabo. Przełknęłam głośno ślinę:
-Yamato...mogę dzisiaj u ciebie posiedzieć trochę wieczorem?
Ten spojrzał na mnie zdziwiony:
-Coś się stało?-zapytał.
-Nie...znaczy...może...Ten facet, to mój brat.
***
Siedzieliśmy w mieszkaniu Jun'a i czekaliśmy na rozwój wydarzeń. Byłam bardzo zestresowana. Jun podał mi herbatę. Okazał się być całkiem opiekuńczym chłopakiem. Może źle go oceniłam?
Bałam się tego wszystkiego. Co mój "kochany" braciszek tu robi? Jak mnie znalazł? Chciałam zerwać z nimi kontakty raz na zawsze! Teraz pewnie będą mnie nękać. 
Jun zauważył moje zdenerwowanie. Usiadł obok mnie i zapytał:
-To masz tego chłopaka?
Westchnęłam i odparłam:
-Ty naprawdę masz wyczucie.
-No weź odpowiedz-upierał się.
W końcu się roześmiałam:
-Nie mam i nie miałam.
Ten uśmiechnął się uroczo i powiedział:
-To dobrze.
-Co masz na myśli?-zapytałam?
-Nic takiego...
Całkiem dobrze mi się z nim rozmawiało. Czułam, że mogę mu powiedzieć o prawie wszystkim. Jakby nie patrzeć to był zabawny i charyzmatyczny. Jednak po chwili się otrząsnęłam. Koniec tych rozmyślań, bo jeszcze się zakocham.
***
-Shimada, poszedł już sobie-powiedziałem do niej.
Jednak ona kimała sobie w najlepsze na mojej kanapie. Zastanawiałem się, czy ją budzić, jednak zdecydowałem, że nie będę taki okrutny. Wyciągnąłem z szafy koc i przykryłem nim dziewczynę. Rany, słodko wyglądała, kiedy spała. Chciałem dać jej całusa w czółko, ale uznałem, że chyba mi nie wypada. Szepnąłem tylko "dobranoc", lecz nagle dostałem wizji.
Rozpędzony samochód. Rei na pasach. Rei pod kołami samochodu. Rei nie oddycha.
Poczułem, że robi mi się słabo. Spojrzałem jeszcze raz na śpiącą dziewczynę.
ONA NIE MOŻE UMRZEĆ!
Muszę chronić Rei Shimadę...


sobota, 14 czerwca 2014

Rozdział 2

Następnego dnia obudziłam się przed południem. Ogarnęłam się dość szybko. Chciałam jechać do miasta przed wieczorem, aby nie przydarzyło mi się to co wczoraj. Włożyłam na siebie ciemne jeansy i lekko za duży biały sweter. Niezbędne rzeczy zapakowałam do brązowej listonoszki. Wyszłam z mieszkania i natknęłam się na sąsiada, który był jednocześnie moim wczorajszym wybawcą:
-Cześć-przywitał się.
-Cześć-odpowiedziałam.
-Idziesz do miasta. Pójdę z tobą-powiedział.
Zdziwiłam się. Skąd on mógł to wiedzieć? Wydawał mi się być coraz bardziej dziwny...
Nie pytając go o nic, co mnie martwiło bądź dręczyło, poszłam z nim do miasta. Jechaliśmy metrem. Staliśmy BARDZO blisko siebie, gdyż panował tam straszny tłok. Czułam się skrępowana i tylko miałam nadzieję, że następny przystanek będzie naszym.
***
W mieście panował nie mniejszy tłok niż w pociągu. Jun polecił, żebyśmy się nie rozdzielali. Rany, on chciał ze mną chodzić po tym mieście? Dlaczego się tak do mnie przyczepił? Fakt faktem: był przystojny, może nawet w moim typie, ale za to strasznie tajemniczy, dziwny i lekko upierdliwy. Nie chciałam się jednak z nim kłócić, więc postanowiłam, że spędzę z nim te kilka godzin.
Udaliśmy się do dużego marketu. Jun stwierdził że jego lodówka świeci pustkami, więc brał do swojego koszyka praktycznie wszystko, co popadnie. Jednak nadal nie pozwalał mi się oddalać. Próbując nie zwracać na niego uwagi, wzięłam z półki trzy paczki Pocky. Szliśmy dalej. Byliśmy na stanowisku z napojami. Już chciałam coś wziąć, jednak Jun nagle gwałtownie chwycił mnie za rękę i odciągnął od półki. Teraz już się zdenerwowałam:
-O co ci do cholery chodzi Yamato? Co ty wyprawia...
Jun wykonał uciszający gest i odrzekł:
-Sama zobaczysz.
Wtem półka, przy której wcześniej stałam wywróciła się. Stałam z otwartą gębą, patrząc na powalony mebel. Wtedy mój sąsiad, który po raz kolejny mnie uratował, powiedział:
-Chodźmy do kasy.
***
Kiedy wyszliśmy ze sklepu, natychmiast się go zapytałam:
-Skąd ty to wiedziałeś?
-Co miałem wiedzieć?-odpowiedział zdziwiony.
-Nie zgrywaj durnia! Skąd wiedziałeś, że ta półka się przewali?
-Ej, ale uspokój się.
-Jestem spokojna! Skąd wiedziałeś?-zapytałam ponownie.
-Nieważne. Idziemy coś zjeść?
Wkurzyłam się:
-Nie. Wracam do domu!
-Czekaj...-Jun złapał mnie za rękę, na tyle mocno, by mnie zatrzymać. Zastanawiał się nad czymś przez chwilę, po czym mnie puścił:-Idź-odrzekł w końcu.
Odeszłam od niego w jak najszybszym tempie. Szczerze mówiąc, zaczynałam się go bać.
***
Kiedy wróciłam do domu, zrobiłam sobie kawę i wyszłam na taras. Płatki rosnącej zaraz obok wiśni latały na wiśni, kilka z nich prawie wleciało mi do filiżanki z kawą. Przycupnęłam na podłodze, gdyż nie miałam tam żadnych mebli, czy czegoś w tym stylu. Zaczęłam rozmyślać. Czy Jun aby na pewno był normalny? Miał dobre zamiary? Dlaczego się tak do mnie przyczepił i co najważniejsze: dlaczego wiedział, co się wydarzy? CZY ON W OGÓLE BYŁ CZŁOWIEKIEM?
Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Niechętnie wstałam z podłogi i udałam się do przedpokoju. Za drzwiami stał obiekt moich rozmyślań:
-Musimy porozmawiać-powiedział poważnym tonem.
Westchnęłam i odrzekłam:
-Nic nie musimy.
Już miałam zamykać drzwi, jednak on był szybszy i jak gdyby nigdy nic wszedł do mojego mieszkania. Spojrzał mi w oczy i powiedział, że chce mi wszystko wyjaśnić.
***
-Jesteś czymś w stylu jasnowidza?-spytałam go. Nadal nie dowierzałam.
-Hmm...po prostu, gdy jestem w pobliżu jakiejś osoby to wiem, co jej się przytrafi w niedalekiej przyszłości.
-Nie wierzę ci. Znaczy...nie, to co się wydarzyło dzisiaj to był czysty przypadek!
-Nie zapominaj, że uratowałem cię także wczoraj.
-Phi, mogłeś równie dobrze wyjść na wieczorny spacer i przez przypadek zobaczyć, że jakiś facet się do mnie klei. W takiej sytuacji każdy normalny człowiek by mi pomógł.
Jun przewrócił oczami:
-Strasznie uparta jesteś. Ale mogę ci udowodnić, że nie kłamię.
-Jak niby?-zapytałam.
-Wiem, co zdarzy się jutro. Nie będzie to tak drastyczne, jak dzisiaj. Mianowicie, przeżyjesz swój pierwszy pocałunek-powiedział, a jego kąciki ust lekko przekrzywiły się w górę.
Poczułam się zawstydzona. Skąd on niby wiedział, że nigdy wcześniej się nie całowałam? Moja wina, że przez dwadzieścia lat mojego życia nie miałam chłopaka?
-Mogę się założyć, że nic takiego się nie stanie.
-No to się załóżmy. Jeśli wygrasz, to dam ci spokój.
***
I założyliśmy się. Była już grubo po godzinie dwudziestej trzeciej. Gwiazdy musiały ślicznie świecić...aby to sprawdzić, wyszłam na balkon. Jednak tu były same chmury. Zdziwiło mnie to. Jednak lubiłam oglądać gwiazdy. Nie byłam zmęczona (a byłam wręcz rozbudzona, bo ciekawa tego, co rzekomo miało stać się jutro). Wyszłam więc przed kamiennicę. Tu było widać miliony tych jasnych ciał niebieskich. Przysiadłam na schodku przed budynkiem i chwilę wpatrywałam się w niebo. Po jakimś czasie moją chwilę spokoju zakłócił młody chłopak, który szedł w stronę kamiennicy. Kolejny schlany typ? Już miałam nadzieję, że przejdzie obok mnie obojętnie, jednak ten usiadł obok mnie. Był blisko, zdecydowanie za blisko:
-Dotrzymam ci towarzystwa-szepnął mi do ucha. Czułam jego alkoholowy oddech. Ohyda. Powtórka z wczorajszej rozrywki?
-Nie trzeba-powiedziałam szybko, po czym wstałam.
Jednak ten nie odpuszczał i również wstał:
-Ale ja nalegam!-już przybliżał swoją twarz do mojej, kiedy nagle...
-Odsuń się od niej!
To nikt inny, jak sam Jun. Podszedł do nas i już myślałam, że przywali gościowi, jednak ten stał spokojnie.
-A ty to kim jesteś, żeby mi rozkazywać?-spytał się pijany chłopak.
-Jej chłopakiem-odpowiedział Jun.
To już było przegięcie.
-Ta jasne. Weź stąd idź...-powiedział młody pijak.
Wtedy Jun pochylił się i mnie pocałował. CO ON SOBIE DO CHOLERY MYŚLI??? Ale całował nieźle...jednak nie tak miał wyglądać ten pierwszy pocałunek.
Kiedy w końcu się ode mnie odkleił, powiedział pijanemu:
-To ty stąd idź. Inaczej wezwę odpowiednich ludzi, aby cię stąd zabrali.
Tamten tylko przeklnął coś pod nosem, jednak po chwili posłusznie odszedł. Jun zwrócił się do mnie:
-Wygrałem.
-Ale co?-zapytałam zdziwiona.
-No zakład.
Zaczęłam się śmiać. Próbowałam mu wmówić, że to niemożliwe, jednak ten po chwili pokazał mi godzinę na swoim telefonie:
00:06
Miałam ochotę dać mu w twarz. Skradł mój pierwszy pocałunek (to zawstydzające), a teraz jak gdyby nigdy nic obwieszcza mi o tym, że jest zwycięzcą zakładu. To znaczy, że się nie odczepi.
A miała to być spokojna okolica. Tym czasem sami napaleni na moją osobę pijacy, albo co gorsza: upierdliwi sąsiedzi,  którzy znają przyszłość.
Już wracałam do mieszkania, kiedy Jun mnie jeszcze zaczpił:
-Jakbyś miała jakiś problem, to zawsze możesz pukać. Daleko nie masz.
Odwróciłam się aby odrzec:
-Podziękuję. Jesteś bezczelny. Tyle w temacie. Dobrej nocy.
Usłyszałam jeszcze, jak ten cicho chichocze. Jego śmiech był tak samo uroczy, jak sposób całowania.



sobota, 7 czerwca 2014

Rozdział 1

Kwitły wiśnie, wiatr delikatnie dmuchał. Można było usłyszeć niesamowitą pieśń, jaką była cisza. Tworzyła wspaniały duet wraz ze spokojem.
Ktoś delikatnie trzymał moją rękę, jakby był to największy skarb na ziemi...
***
Zbudził mnie pisk pociągowych kół. Spojrzałam na zegarek. Ani minuty opóźnienia. Wstałam i wzięłam swój bagaż, który stanowiły dwie średnie walizki na kółkach. Udałam się w stronę wyjścia z pojazdu. Witaj Tokio, wielki świecie!
Kiedy wyszłam z dworca, ujrzałam niesamowity widok. Betonowe miasto, wielkie wieżowce...czy o tym marzyłam? Może...Mimo wszystko musiałam przetrzeć oczy ze zdumienia, gdyż nie byłam przyzwyczajona do takich widoków. Jednak podobało mi się. Miałam tylko nadzieję, że szybko się tu odnajdę.
Pojechałam taksówką pod dom, w którym miałam zamieszkać. Miał tam na mnie czekać agent nieruchomości, trzeba było jeszcze załatwić drobne formalności związanych z wynajęciem mieszkania. Kiedy przybyłam, ten przywitał mnie serdecznie. Potem udaliśmy się do miejsca, gdzie miałam rzekomo spędzić resztę mojej młodości...
Moje mieszkanie mieściło się w kamiennicy. Miała ona kilka pięter, mi przypisano to ostatnie. To raczej nie będzie aż taki problem, przynajmniej będę miała balkon. Udaliśmy się na samą górę. Biedny pan od nieruchomości nieźle się zasapał. No cóż, na szczęście to ja miałam tu mieszkać, a kondycję miałam już wyćwiczoną.
Pan zaczął szukać po kieszeniach klucza. W końcu go znalazł i otworzył drzwi. Moim oczom ukazało się mieszkanie: miało przestrzenny salon. Weszłam do niego śmiało i zaczęłam je "zwiedzać". Przytulna kuchnia, niewielka, ale urocza sypialnia i troszkę ciasnawa łazienka. Za to w salonie było wyjście na całkiem duży balkon. Udałam się tam. Widok był...nie tego się spodziewałam. Myślałam, że codziennie rano będę patrzeć na szare blokowiska, tymczasem tuż przy balkonie rosła spora wiśnia, było widać także wzgórza i pojedyncze domki. Westchnęłam, bo o czymś mi to przypomniało. O czymś, o czym wolałam zapomnieć.
***
Pan od nieruchomości na szczęście okazał się być dość rozgarnięty w papierkowej robocie, więc wszystkie formalności załatwiliśmy szybko. Tak oto mieszkanie z niespodziewanym widokiem z balkonu stało się moim lokum w wielkim mieście. Rozpakowałam szybko moje rzeczy, wzięłam prysznic i ogarnęłam się (moje włosy po podróży okazały się przypominać sierść yeti). Pomyślałam, że pójdę do jakiegoś pobliskiego sklepu kupić jakieś jedzenie, aby lodówka nie świeciła pustkami. Ponieważ nie znałam okolicy, postanowiłam poprosić o pomoc jednego z moich nowych sąsiadów. Błagam, oby ludzie mieszkający za ścianą byli w porządku.
Zapukałam do drzwi, które znajdowały się na przeciw moich. Poczekałam moment, jednak nikt nie otwierał. Zapukałam jeszcze raz. Cisza. Już miałam odchodzić kiedy nagle drzwi się otworzyły. Stał w nich czarnowłosy chłopak, może był nawet w moim wieku, dość wysoki. Jednak nie miał na sobie koszulki. Chyba właśnie wyszedł spod prysznica, bo jeszcze wycierał ręcznikiem swoje włosy. Czułam się trochę skrępowana, ale nadal pamiętałam, po co do niego zapukałam:
-Em, witaj. Nazywam się Shimada Rei. Ym, dopiero co się tu wprowadziłam i szukam jakiegoś sklepu, chcę kupić jedzenie...
-Wejdź-przerwał mi nagle.
Zawahałam się, ale mimo wszystko przyjęłam zaproszenie. Weszłam do jego mieszkania, ten od razu pokierował mnie do kuchni. Sam poszedł gdzieś, ale po chwili wrócił. Ubrał koszulkę:
-Usiądź-wskazał niewielki stołek-Na co masz ochotę?-zapytał, otwierając lodówkę.
Siedziałam i gapiłam się na niego. Po chwili się jednak ocknęłam:
-Um, nie musisz mi nic przyrządzać. Ja tylko chciałam zapytać, czy wiesz może gdzie jest pobliski sklep...
-Nie wiem-odpowiedział natychmiastowo.-Sam wprowadziłem się tu kilka dni temu. Zrobiłem zakupy w centrum, zaraz po przyjeździe. Łap!-rzucił mi puszkę jakiegoś napoju gazowanego.
Podziękowałam mu. Jednak musiałam go o coś zapytać:
-Jak się nazywasz?
Ten popatrzył na mnie, jakby zapomniał swojego nazwiska. Wziął łyk picia, po czym odparł:
-Yamato Jun.
Siedzieliśmy chwilę w ciszy. Postanowiłam już pójść. Musiałam znaleźć jakiś sklep, jedna puszka picia nie wystarczy na cały dzień:
-Będę już wracać, poszukam tego sklepu.
Ten zerwał się jak oparzony i odparł:
-Pójdę z tobą.
Zdziwiłam się. Od dobrej minuty wiem, jak ma na imię, a ten już nie chce mnie opuszczać na krok?
-Dam sobie radę-uśmiechnęłam się do niego.
Jun westchnął i spojrzał mi w oczy:
-Nie byłbym tego taki pewien, bo...tutaj kręci się trochę podejrzanych typów...
Martwił się. Zna mnie moment, a już się martwi. Słodkie, aczkolwiek lekko niepokojące:
-Naprawdę sobie poradzę. Dzięki za gościnę, do zobaczenia-pożegnałam się i wróciłam do swojego mieszkania.
***
Szukałam sklepu, lecz nie mogłam niczego znaleźć. Raaany, mieszkam na jakimś odludziu? Spaceruję tak dobre pół godziny i nic. Szłam dalej. Wtem z oddali zobaczyłam jakiś kolorowy szyld. Czyżby moje poszukiwania w końcu przyniosły oczekiwany efekt? Przyniosły. Był to niewielki market. Jednak spokojnie mogłam zrobić w nim zakupy.
***
Wracałam obładowana siatkami. Powoli się ściemniało. Starałam się iść w miarę szybko, lecz torby z zakupami ograniczały moje możliwości. Byłam coraz bliżej domu, ale czułam się nieswojo. Jeszcze tylko ze sto metrów...Przyspieszyłam. Miałam wrażenie, jakby ktoś mnie śledził. Pięćdziesiąt metrów...
Nagle poczułam czyjś oddech tuż nad moim ramieniem. Wystraszona odwróciłam się gwałtownie. Stał tam mężczyzna, wyglądał na czterdziestkę. Schlany, to było widać. Zaczęłam się cofać, ten jednak szedł w moim kierunku:
-Odprowadzić panienkę? Ciemno jest!-powiedział do mnie.
Zaczęłam uciekać, ale ten cholerny pijak mnie gonił! Siatki mnie obciążały. Wtem ten złapał mnie mocno za rękę i zaczął gadać jak jakiś psychopata. Nie umiałam się wyrwać. Wtedy usłyszałam znajomy głos:
-Zostaw ją.
Nie wierzę. To był Jun. Podszedł do nas i...dał pijakowi w twarz. Złapał mnie szybko za rękę i pobiegliśmy do naszej kamiennicy. Kiedy dobiegliśmy, ten odprowadził mnie pod same drzwi mojego mieszkania, pomagając mi przy tym nieść moje zakupy:
-Raaany, a nie mówiłem? Następnym razem pójdę z tobą-powiedział.
Nie mogłam tak. Musiałam go o coś zapytać:
-Yamato...znasz mnie od kilku godzin, a martwisz się, jakbyś był moim ojcem. O co ci chodzi?
Chłopak złapał się za kark, westchnął i odrzekł:
-Fakt, znamy się krótko.W takim razie to za wcześnie, żeby o tym mówić.
Dziwny typ, ale i tak mu podziękowałam za ratunek. Ten podał mi moje zakupy, pożegnał się i odszedł do swojego mieszkania. Ja uczyniłam to samo.
Rzuciłam siatki na kuchenny stół. Potem poszłam do salonu, wyciągnęłam słuchawki i mp3. Przysiadłam pod ścianą i zaczęłam słuchać muzyki. Za dużo wrażeń jak na jeden dzień.





~komentarze mile widziane.